Ten pan zgodził się na zdjęcie, a ja w zamian obiecałam, że pomogę umyć mu okna.
To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
Na poczcie jest bezwzględny zakaz robienia zdjęć, trzeba mieć zgodę naczelnika, musiała to zrobić z zaskoczenia.
Prosiłam ich, aby byli poważni, nie uśmiechali się – i właśnie wtedy wybuchali śmiechem, nie mogli przestać się śmiać i tak ich fotografowałam.
Czułam presję czasu. Że on ucieka, więc powinnam się spieszyć.
Najważniejszy jest czas – ważne, aby dla fotografowanych osób mieć czas, bo to on buduje zaufanie.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
Wydawało mi się, że sfotografować pięć osób to bułka z masłem. Teraz nie mogę pojąć, jak Zofia Rydet dała radę sfotografować ich tysiące.
Ta pani miała mi tyle do opowiedzenia, że umówiłyśmy się na kolejne spotkanie.