We wiaderku woda, kurczę, a teraz krany…
Dla mnie te spotkania były początkiem mojego własnego, fotograficznego projektu.
Na zdjęciu jest moja znajoma, której nie widziałam siedem lat. Ta fotografia była okazją do ponownego spotkania.
Zrobiliśmy zdjęcie, a potem on usiadł i zaczął pokazywać mi swoje rodzinne fotografie. I to było prawdziwe spotkanie.
Jest zupełnie inaczej, gdy osoby pozują w mieszkaniach, które są wynajęte, nie są do końca ich przestrzeniami.
Wózek był dla bliźniaczek, taki szeroki, jak mały fiat, kupiliśmy go w Warszawie.
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
Czułam presję czasu. Że on ucieka, więc powinnam się spieszyć.
To prawdziwa gozdowska chałupa.
Fotografowałam osoby ze spuszczonym wzorkiem – to mnie różni do Zofii Rydet. Chciałam, aby te osoby zachowały to spojrzenie dla siebie.