Moi bohaterowie sami wybierali sobie miejsce do zdjęcia – takie, aby czuli się w nim dobrze.
Ta kołyska nadal jest u nas w domu.
Przez tydzień codziennie robiłam jedno zdjęcie – nie rozstawałam się z aparatem i statywem.
Nie było łazienek, nikt nie chorował, nie było grypy żołądkowej, w jednej bańce czysta woda, w drugiej brudna.
Sień, izba i komora. Typowa chata w tamtych czasach. Płot się przewalił, to na ławeczce się garnki suszyło.
Szkoda, że nie po góralsku. Jak następnym razem będziecie robić, to się przebierzemy
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
Spotkanie zaczęliśmy od obejrzenia filmu o Zofii Rydet. Potem poszło już łatwo.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
Dzięki tym zdjęciom poznaję nie tylko ludzi, ale też siebie.