Zanim zrobiłam zdjęcie, jeszcze zbiegła po buty, aby na zdjęciu nie być w kapciach.
Pierwszą rzeczą było wspólne oglądanie zdjęć Zofii Rydet. Opowiadałam o tym, jak ona pracowała, co robiła. I to wszystkich przekonywało.
Pokazywałem starszym osobom książkę Obecność – bo tam też są sfotografowani starzy ludzie. To ich przekonywało.
Wydawało mi się, że sfotografować pięć osób to bułka z masłem. Teraz nie mogę pojąć, jak Zofia Rydet dała radę sfotografować ich tysiące.
Fotografowanie stało się dla mnie okazją do odnowienia znajomości z osobami, z którymi nie widziałem się od lat.
Sień, izba i komora. Typowa chata w tamtych czasach. Płot się przewalił, to na ławeczce się garnki suszyło.
Miał takie zarąbiste włosy. Wszystkie się w nim kochały.
Jest zupełnie inaczej, gdy osoby pozują w mieszkaniach, które są wynajęte, nie są do końca ich przestrzeniami.
Fotografowałam osoby, które znam, nierzadko bardzo dobrze, albo bardzo długo – na przykład 15 lat. Ale nigdy nie byłam u nich w domu.
Ja prosto od sprzątania i tak mam do zdjęcia? Wtedy nas więcej było.