O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
Pierwszą rzeczą było wspólne oglądanie zdjęć Zofii Rydet. Opowiadałam o tym, jak ona pracowała, co robiła. I to wszystkich przekonywało.
Dobrze, że nie przyjechałam samochodem – razem piłyśmy „babskie” nalewki.
Zawsze pytałam, czy chcą ode mnie w zamian jakieś specjalne zdjęcie, jako prezent.
Na zdjęciu jest moja znajoma, której nie widziałam siedem lat. Ta fotografia była okazją do ponownego spotkania.
Kiedyś w tej jednej izbie mieszkało siedem osób. Teraz ta pani została sama.
Ta już ma dziś troje dzieci
Nie chciałam kopiować tego, jak pracowała Zofia Rydet. Chciałam, aby to było też trochę moje, dokumentalne, ale nie do końca.
Z tego, co na tych zdjęciach, nic się nie zachowało, bo była powódź.
Fotografowałam pana, który jest wdowcem. Zdjęcie zdjęciem, ale on potrzebował pogadać – więc żeśmy pogadali.