Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
To prawdziwa gozdowska chałupa.
Zofia Rydet chodziła po chałupach, izbach. Teraz mieszkania są maleńkie – czasami nie sposób tak się odsunąć, aby sfotografować ścianę w tle.
Z tego, co na tych zdjęciach, nic się nie zachowało, bo była powódź.
Ja wtedy miałam 7 lat.
We wiaderku woda, kurczę, a teraz krany…
To syćko nasze na tym zdjęciu. I moja babcia siedzi sobie z wnuczkiem swoim, my pewnie w polu byliśmy.
Pierwszą rzeczą było wspólne oglądanie zdjęć Zofii Rydet. Opowiadałam o tym, jak ona pracowała, co robiła. I to wszystkich przekonywało.
Moi bohaterowie sami wybierali sobie miejsce do zdjęcia – takie, aby czuli się w nim dobrze.
Tego domu już nie ma