Dobrze, że nie przyjechałam samochodem – razem piłyśmy „babskie” nalewki.
Przyszłam do tej pani, ale zanim zrobiłyśmy zdjęcie, czekałam ponad godzinę – mówiła, że „rychtuje się do fotografii”.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
Dzięki tym zdjęciom poznaję nie tylko ludzi, ale też siebie.
Nie chciałam kopiować tego, jak pracowała Zofia Rydet. Chciałam, aby to było też trochę moje, dokumentalne, ale nie do końca.
Komuś się powodziło, taki rowerek!
Ujmijcie tak, aby było widać tę starodawną kuchnię. Bo to zaraz takich nie będzie wcale.
To była okazja do tego, aby poznać ludzi, z którymi na co dzień pracuję.
Zanim zrobiłam zdjęcie, jeszcze zbiegła po buty, aby na zdjęciu nie być w kapciach.