Postanowiłem, że będę fotografował mieszkańców miejscowości, do której niedawno się przeprowadziłem.
Ta pani miała mi tyle do opowiedzenia, że umówiłyśmy się na kolejne spotkanie.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
Ja prosto od sprzątania i tak mam do zdjęcia? Wtedy nas więcej było.
Dzięki temu projektowi zajrzałam do domu, małej chaty, którą często mijam i która zawsze mnie intrygowała.
To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
To było dla mnie wyzwanie. Taki pretekst, aby się sprawdzić, aby pokonać nieśmiałość.
Spotkanie zaczęliśmy od obejrzenia filmu o Zofii Rydet. Potem poszło już łatwo.
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
Na zdjęciach zamiast telewizorów, coraz częściej są ekrany komputerów. Pokoiki są małe, a ściany puste.