Przez tydzień codziennie robiłam jedno zdjęcie – nie rozstawałam się z aparatem i statywem.
Komuś się powodziło, taki rowerek!
To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
Wózek był dla bliźniaczek, taki szeroki, jak mały fiat, kupiliśmy go w Warszawie.
Miał takie zarąbiste włosy. Wszystkie się w nim kochały.
Dzięki tym zdjęciom poznaję nie tylko ludzi, ale też siebie.
We wiaderku woda, kurczę, a teraz krany…
Sień, izba i komora. Typowa chata w tamtych czasach. Płot się przewalił, to na ławeczce się garnki suszyło.
To była okazja do tego, aby poznać ludzi, z którymi na co dzień pracuję.
Szkoda, że nie po góralsku. Jak następnym razem będziecie robić, to się przebierzemy