To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
Babcia poprowadziła mnie do sąsiadki, ona do swojej sąsiadki, a ona dalej. I tak już poszło.
Dla mnie te spotkania były początkiem mojego własnego, fotograficznego projektu.
Czułam presję czasu. Że on ucieka, więc powinnam się spieszyć.
Nie było łazienek, nikt nie chorował, nie było grypy żołądkowej, w jednej bańce czysta woda, w drugiej brudna.
Zofia Rydet chodziła po chałupach, izbach. Teraz mieszkania są maleńkie – czasami nie sposób tak się odsunąć, aby sfotografować ścianę w tle.
Ja wtedy miałam 7 lat.
Teraz starsi ludzie często mieszkają ze swoimi dziećmi. Mają tam często tylko pokoik, ale i tak aranżują przestrzeń po swojemu.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.