Ja dobrze pamiętam tę panią, ona tu u mnie się zatrzymała. Ja nie wiedziałam co ona robi. Kiedyś do kuchni weszła, zapytała czy może zdjęcie zrobić, ja akurat z pracy wróciłam. I takie zdjęcie mam.
Zrobcie, zróbcie… Aby na pokolenia zostało.
Kiedyś w tej jednej izbie mieszkało siedem osób. Teraz ta pani została sama.
To była okazja do tego, aby poznać ludzi, z którymi na co dzień pracuję.
Fotografowałam osoby ze spuszczonym wzorkiem – to mnie różni do Zofii Rydet. Chciałam, aby te osoby zachowały to spojrzenie dla siebie.
Dla mnie te spotkania były początkiem mojego własnego, fotograficznego projektu.
Prosiłam ich, aby byli poważni, nie uśmiechali się – i właśnie wtedy wybuchali śmiechem, nie mogli przestać się śmiać i tak ich fotografowałam.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
Umawiałem się z nimi na spotkanie, a nie na fotografowanie – zdjęcie robiłem przy okazji.