Kiedyś w tej jednej izbie mieszkało siedem osób. Teraz ta pani została sama.
Przyszłam do znajomych, a ostatecznie wylądowałem u osób, których nigdy wcześniej nie spotkałam.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
To była niedziela. Gdy przyszłam, ta pani czekała z rosołem na córkę.
Najkrótsze spotkanie trwało godzinę. A zdarzało się, że spędziliśmy razem pół dnia.
Z tego, co na tych zdjęciach, nic się nie zachowało, bo była powódź.
Zastanawiam się, czy gdyby Zofia Rydet fotografowała dzisiaj, to czy robiłaby to w kolorze?
Zrobiłam zdjęcie, ale nie chciał się zgodzić na publikację. Pożegnałam się. Potem dogonił mnie samochodem na drodze i powiedział, że zmienia zdanie, bo mi ufa.
W dzisiejszych czasach kto by to widział mieć w chałupie lep na muchy