Ja wtedy miałam 7 lat.
Nie było łazienek, nikt nie chorował, nie było grypy żołądkowej, w jednej bańce czysta woda, w drugiej brudna.
Czułam presję czasu. Że on ucieka, więc powinnam się spieszyć.
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
We wiaderku woda, kurczę, a teraz krany…
Zrobiliśmy zdjęcie, a potem on usiadł i zaczął pokazywać mi swoje rodzinne fotografie. I to było prawdziwe spotkanie.
O! widać drewniane powały, to było zamiast sufitów. Dom był jeszcze kryty strzechą.
To była okazja, aby spotkać się z tymi, których znam, ale mam dla nich mało czasu oraz z tymi, których nie znałam, a teraz chcę do nich wracać.
W dzisiejszych czasach kto by to widział mieć w chałupie lep na muchy
Babcia poprowadziła mnie do sąsiadki, ona do swojej sąsiadki, a ona dalej. I tak już poszło.