W dzisiejszych czasach kto by to widział mieć w chałupie lep na muchy
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
Na moje przyjście, założyła strój krakowski i powitała mnie wierszem.
Spotkanie zaczęliśmy od obejrzenia filmu o Zofii Rydet. Potem poszło już łatwo.
Na zdjęciach zamiast telewizorów, coraz częściej są ekrany komputerów. Pokoiki są małe, a ściany puste.
Fotografowanie stało się dla mnie okazją do odnowienia znajomości z osobami, z którymi nie widziałem się od lat.
Dobrze, że nie przyjechałam samochodem – razem piłyśmy „babskie” nalewki.
To było dla mnie wyzwanie. Taki pretekst, aby się sprawdzić, aby pokonać nieśmiałość.
Dzięki tym zdjęciom poznaję nie tylko ludzi, ale też siebie.
Moi bohaterowie sami wybierali sobie miejsce do zdjęcia – takie, aby czuli się w nim dobrze.