Dzięki tym zdjęciom poznaję nie tylko ludzi, ale też siebie.
Mimo, że dobrze znam te osoby, a w ich domach bywałam, to zwróciłam uwagę na takie rzeczy, których nie zauważyłam nigdy wcześniej.
Ja dobrze pamiętam tę panią, ona tu u mnie się zatrzymała. Ja nie wiedziałam co ona robi. Kiedyś do kuchni weszła, zapytała czy może zdjęcie zrobić, ja akurat z pracy wróciłam. I takie zdjęcie mam.
Czułam presję czasu. Że on ucieka, więc powinnam się spieszyć.
Na poczcie jest bezwzględny zakaz robienia zdjęć, trzeba mieć zgodę naczelnika, musiała to zrobić z zaskoczenia.
Miał takie zarąbiste włosy. Wszystkie się w nim kochały.
Za każdym z tych portretów stoi spotkanie – 2-3 godziny, herbata, ciasto.
Zofia Rydet chodziła po chałupach, izbach. Teraz mieszkania są maleńkie – czasami nie sposób tak się odsunąć, aby sfotografować ścianę w tle.
We wiaderku woda, kurczę, a teraz krany…
Z tego, co na tych zdjęciach, nic się nie zachowało, bo była powódź.