Prosiłam ich, aby byli poważni, nie uśmiechali się – i właśnie wtedy wybuchali śmiechem, nie mogli przestać się śmiać i tak ich fotografowałam.
Dobrze, że nie przyjechałam samochodem – razem piłyśmy „babskie” nalewki.
Godzinę czekałam na babcię zanim się przyszykowała.
Pierwszą rzeczą było wspólne oglądanie zdjęć Zofii Rydet. Opowiadałam o tym, jak ona pracowała, co robiła. I to wszystkich przekonywało.
Miał takie zarąbiste włosy. Wszystkie się w nim kochały.
Nie było łazienek, nikt nie chorował, nie było grypy żołądkowej, w jednej bańce czysta woda, w drugiej brudna.
Ta kołyska nadal jest u nas w domu.
Zawsze pytałam, czy chcą ode mnie w zamian jakieś specjalne zdjęcie, jako prezent.
Tego domu już nie ma
To była okazja do tego, aby poznać ludzi, z którymi na co dzień pracuję.